USA 2011
reż. Glenn Ficarra, John Requa
gatunek: dramat, komedia
zdjęcia: Andrew Dunn
muzyka: Christophe Beck
Przed kilkoma dniami obejrzałem (i zachwyciłem się nim) zdobywający serca widzów i krytyków La La Land. W głównych rolach wystąpili tam Emma Stone i Ryan Gosling, którzy moim zdaniem dobrze dopasowali się na ekranie i czuć było pomiędzy ich postaciami naturalną chemię (o ile chemia może być naturalna). Także chciałem zobaczyć jakiś inny film z ich wspólnym udziałem. Okazało się, że są jeszcze dwie takie produkcje. I to jest jedna z nich.
Trwające ponad dwie dekady małżeństwo Cala (Steve Carell) i Emily (Julianne Moore) ulega rozpadowi, gdy kobieta mówi mu, że zdradza go ze współpracownikiem, Davidem Lindhagenem (Kevin Bacon). Cal zmuszony jest do wyprowadzki, zaś wolny czas zaczyna spędzać w barze, żaląc się wszystkim napotkanym na Davida Lindhagena. Tam zauważa go lokalny zdobywca damskich serc, Jacob (Ryan Gosling), który zaczyna pomagać mu w uwodzeniu barowych kobiet. Sam Jacob może poszczycić się w tym niemal 100% skutecznością - nie udało mu się jednak poderwać Hanny (Emma Stone).
Mamy tutaj do czynienia z filmem, który jest w pewnej mierze dramatem, jednak nie uświadczymy tutaj zbyt dużo dramatycznych scen, a nawet jeśli już jakaś spróbuje się po cichu przemknąć od razu zostanie do niej doprawiona komediowa pointa. Jest to też przez znaczny czas trwania filmu komedia, która to posiada podwójną naturę - przeplata się tu lekka opowieść o życiu, miłości, zakochaniu z doskonale opanowaną w Ameryce tak zwaną głupią komedią, której odkąd skończyłem gimnazjum po prostu nie lubię. Także jest to taka gatunkowa przeplatanka, gdzie raz jest niby poważnie, raz lekko, a raz żenująco (choć w zamyśle twórców wtedy ma być najśmieszniej, dobrze, że zrezygnowali z podkładania śmiechu z offu).
Postaci zarówno główne, jak i drugoplanowe (syn bohatera, jego niania, David Lindhagen) są sympatyczne i całkiem dobrze odegrane (może z wyjątkiem syna Cala i Emily). Choć jak lubię ogólnie Goslinga to w tej roli niezbyt mi dopasował i z wszystkich pierwszoplanowych postaci ta jego była najmniej wyrazista.
Sama fabuła nie licząc jednego znaczącego twistu fabularnego w drugiej części filmu jest z gatunku tych bardziej przewidywalnych. Jak oglądało się wcześniej podobne filmy można z doświadczenia spodziewać się dalszych losów śledzonej historii i zazwyczaj trudno się pomylić. Także końcowe moralizowane zakończenie i patetyczne przemowy bohaterów są zgodne z najgorszą, patetyczną wykładnią amerykańskiego kina - można byłoby tego uniknąć. Jednak jako kolejny lekki film do szybkiego pochłonięcia w weekend i jeszcze szybszego zapomnienia (po weekendzie) nadaje się w sam raz. Taki typowy średniak, który ani nie grzeje, ani nie ziębi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz