USA 2015
reż. David Koepp
gatunek: komedia, akcja
Scenarzysta pierwszego Parku Jurajskiego, Aniołów i demonów czy ostatnich przygód Indiany Jonesa od jakiegoś czasu postanowił wziąć się za reżyserkę. Nie wyszło z tego jak na razie zbyt wiele dobrego, gdyż raczej filmy, które kręcił nie zawojowały świata. Ani Bez Hamulców, ani Miasto Duchów nie zdobyło wielkiej sławy. Filmowiec postanowił wrócić więc do aktora, z którym przed dziesięcioma laty odniósł swój największy reżyserski sukces w Sekretnym oknie i zaproponował tytułową rolę w swej najnowszej produkcji Johnny'emu Deppowi. Czy i tym razem się udało?
Depp wciela się tu w tytułowego marszanda, którego poznajemy, gdy wystawia swój lordowski majątek na skraj bankructwa. Wraz ze swym ochroniarzem Jockiem (Paul Bettany) próbuje zyskać trochę pieniędzy na szemranych transakcjach z chińskimi gangsterami. Po tym, gdy te kończą się fiaskiem, a bohaterowie ledwie uchodzą z życiem w posiadłości Mortdecaia, w której mieszka on z żoną Johanną (Gwyneth Paltrow) zjawia się agent brytyjskiego wywiadu Martland (Ewan McGregor), który pod groźbą więzienia za długi zmusza marszanda do współpracy w sprawie kradzieży dzieła Goi, które to skrywa w sobie cenną wiadomość. Obraz ten jednak chce pozyskać między innymi terrorysta Emil (Jonny Pasvolsky).
Film ten, będący ekranizacją książki Kyrila Bonfiglioliego w zamierzeniu jest komedią. Jednak realnie śmiesznych scen w czasie tych stu minut seansu jest jak na lekarstwo. Poziom humoru, jaki serwują autorzy bardziej bliski jest American Pie czy innej Zemście frajerów niż czegokolwiek na w miarę dobrym poziomie. A gorsza od nieśmiesznej komedii dla mnie jest żenująca komedia, którą przez długi czas jest ten film. Także sceny akcji, w jakie zaopatrzona została produkcja są typową mieszanką raczej żałosnych i oklepanych chwytów, jakie widzieliśmy w masie komediowo-sensacyjnej papki. Główną osią humoru są tu rzygi, pierdy i jaja. Czasem jeszcze jakieś aluzje do cycków i cyklistów. Niebezpiecznie blisko dna jak dla mnie.
Kolejnym minusem jest sam Depp, który gra tutaj typowego Deppa, jakiego znamy od ponad dekady. Pierdołowaty niemota, któremu niby nic nie wychodzi, ale wciąż ze względu na szczęście lub czyjąś pomoc jednak się udaje. Kolejny klon Jacka Sparrow'a (który niebawem bawić nas będzie już po raz piąty), połączonego z Tont z Jeźdźca znikąd podlany pewną dawką Barnabasy Collinsa z Mrocznych cieni. Wysyp niemal identycznych ról, w jakie wciela się w ostatnich latach Depp jest masakryczny. Lepiej lub gorzej oddane klony roztrzepanego pirata przejadły się chyba wszystkim, oprócz najwierniejszych fanów talentu aktora. W sumie ostatnia dobra rola, z jakiej pamiętam go, która przy okazji nie jest produktem Sparrowopodobnym to John Dillinger z Wrogów publicznych z 2009. Przez ten czas zagrał w masie filmów, przeważnie bardzo podobne do siebie kreacje.
Na plus natomiast można dać asystujących mu Gwyneth Paltrow i Ewana McGregora. Rola żony Mortdecaia została zagrana z dużą klasą i przyjemnie patrzy się na aktorkę, która towarzyszy na ekranie raz Depp'owi, a raz McGregorowi, który w roli agenta MI też wypada całkiem znośnie.
Dobrze robi filmowi znana z serii o Jamesie Bondzie częsta zmiana lokacji, w jakich dzieje się akcja. Bohaterowie podróżują od Szanghaju, po Londyn przez Moskwę do Los Angeles przez co w sumie widz nie ma poczucia nudy, wciąż coś się dzieje. Choć to coś często jest na niespecjalnie wysokim poziomie.
Ogólnie oczekiwałem jednak czegoś lepszego, a dostałem typowego przeciętniaka z dobrą obsadą. Chociaż sam Depp podnosi prestiż filmu samym nazwiskiem bardziej niż swą grą, która przynajmniej dla mnie już się opatrzyła. Czekam na jego rolę w Black Mass, oby ten film naprowadził jego karierę po raz kolejny na dobre tory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz