piątek, 26 czerwca 2015

Fabryka małp

Geneza planety małp (Rise of the Planet of the Apes)
USA 2011
reż. Rupert Wyatt
gatunek: akcja, sci-fi

Od dawna już nie jestem entuzjastom wszelakich evergreenowych blockbusterów, które to napędzane marketingiem zarabiają setki milionów dolarów w jeden tylko weekend. Najgorzej jeśli te wyładowane akcją produkcje to jeszcze na dodatek rebooty, prequele, sequele, spin offy itd. Tymczasem zabrałem się za opisywany właśnie film, który spełnia kilka z podanych przeze mnie powodów, by jednak nie tracić czasu na takie produkcje. Więc jaka jest ta Planeta Małp?


W laboratorium w San Francisco naukowcy pracują nad stworzeniem leku na Alzheimera. Testowane specyfiki sprawdzane są na małpach. Jedna z nich po wszczepieniu leku przejawia zwiększoną inteligencję. Jednak na skutek nieporozumienia zostaje zastrzelona, projekt wycofany, a pozostałe szympansy w laboratorium uśpione. Pracownik ratuje jednak małą, świeżourodzoną małpę (Andy Serkis), którą przygarnia doktor Rodman (James Franco). Zauważa on, że małpa przejęła inteligencję po zastrzelonej matce i postanawia wszczepić lek cierpiącemu na Alzheimera ojcu (John Lithgow).


Jako tako pamiętam oryginalną serię Planety Małp zapoczątkowanej w 1968 roku, a wzorowanej na powieści Francuza Pierre'a Boulle'a. Już dawno cykl zdążył przesiąknąć wprost do klasyki kinowego science fiction wymazując z pamięci społeczeństwa fakt, że była to tylko adaptacja. I w tym filmie sprzed prawie pół wieku małpy były grane przez ludzi w kostiumach, dzisiaj zaś małpy są zrobione komputerowo. Jednak to nie jedyna zmiana. Zarówno książka, jak i film opowiadały losy kosmonautów, którzy rozbili się na planecie, gdzie dominującym gatunkiem są małpy, prymitywni ludzie zaś są traktowani jak niewolnicy. Natomiast w filmie Wyatt'a mamy do czynienia z genezą planety małp w taki sposób, że ludzie ludziom sami zgotowali sobie ten los tworząc u nas, na Ziemi genetyczne super małpy. Jak dla mnie to dziwne, chociaż może umknął mi z podstawowej wersji jakiś szczegół, na przykład to, że małpy w kosmosie wzięły się poprzez swoją emigrację z naszej planety, ale raczej nie o to chodzi. Jak dla mnie to trochę dziwnie.
Sam film ogląda się, jak każdy blockbuster osiągający pół miliarda dolarów w weekend płynnie i bez większych oporów. Typowy czasoumilacz w czasie połykania drogiego kinowego popcornu popijanego colą z dodatkiem lodu. Produkcja ma kilka żelaznych reguł, jakim żądzą się tego typu dzieła. Mamy wahającego się dobrego naukowca, osobę, której musi pomóc, łasego na pieniądze szefa korporacji, ładną dziewczynę, z którą zamieszkuje dzięki interwencji mądrej małpy (chociaż ich związek schodzi na 10 tor i powiedzieć, że jest ukazany po macoszemu to nic nie powiedzieć), oraz samą małpę z jej nieskładnymi zachowaniami (raz chce wyjść do ludzi, innym razem jak ludzie chcą ją do siebie dopuścić jednak woli zostać w lesie z innymi małpami) oraz klasycznych dla tego typu filmów familijnych sadystycznym oprawcą w osobie znanego z roli Malfoya Toma Feltona (bo w schroniskach dla zwierząt pracują za pół darmo wszak ludzie, którzy tych zwierząt nienawidzą i chcą, by te cierpiały). Wszystko oczywiście kończy się w iście hollywoodzkim stylu wielką wspomaganą przez komputerowe efekty jatką na słynnym moście Golden Gate Bridge. 
Wszystko ogląda się samo, bez zaangażowania ze strony widza, efekty specjalne są, może nawet nie takie złe, małpy stroją małpie miny, mierzwią im się futerka, a para efektownie bucha im z nosa, jednak do cudu efektów komputerowych w postaci o 10 lat starszego Golluma jeszcze im daleko. Także postaci w filmie są bardzo sztuczne, nijakie. Brakuje bohaterom głębi. Mądry szympans Cezar specjalnie nie przekonuje, nie kupiłem go i ciężko było mi mu kibicować, bohater Jamesa Franco także mnie nie zaintrygował, w sumie jak większość kreacji aktorskich.
Co nie zmienia faktu, że to wciąż solidne przygodowe kino w wysokobudżetowym stylu. Ogląda się to z przyjemnością i w sumie za jakiś czas zobaczę sobie pewnie kontynuację. 











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz