Francja, Niemcy 2013
reż. Arnaud des Pallières
gatunek: dramat, historyczny
Od dziecka lubiłem filmy typu Braveheart, Rob Roy czy mniej znany w Polsce, ale moim zdaniem równie udany hiszpański Serrallonga. Także z dużym zainteresowaniem podszedłem do informacji, że powstał niedawno film tego typu u nas, w Europie, a główną rolę w tej produkcji zagra jeden z ciekawszych europejskich aktorów, Mads Mikkelsen. I dzisiaj przyszło mi się dowiedzieć jakie to jest kino.
Grany przez Mikkelsena tytułowy bohater jest całkiem zamożnym posiadaczem ziemskim zajmującym się końmi. Ma całkiem dobrze prosperujące gospodarstwo, kilku parobków, a przy tym kochającą żonę (Delphine Chuillot) i dzieci. Pewnego razu jednak jadąc sprzedać konie napatacza się na lokalnego możnowładcę, który za prawo przejazdu przez jego most zabiera pod zastaw dwa najlepsze konie bohatera. Gdy Kohlhaas wraca okazuje się, że zwierzęta były głodzone oraz wykorzystywane do ciężkiej pracy. Nie zamierza przyjmować ich na nowo do czasu, aż ludzie barona nie postawią zwierząt na nogi. W domu szybko dowiaduje się, że władczyni tych ziem zniosła obowiązek przekraczania ziem i mostów za okazaniem glejtów więc kieruje sprawę przeciw baronowi do sądu. Skoligacony z dworem baron wygrywa jednak wszystkie sprawy, a żona Kohlhaasa idąca poskarżyć się księżniczce zostaje ranna i umiera. Wtedy to Kohlhaas zbiera chłopów i organizuje lokalną rebelię...
Powiedzieć, że mamy do czynienia z filmem spokojnym, stonowanym to tak jakby nic nie powiedzieć. Chyba nigdy nie widziałem tak mętnego i nijakiego pod względem akcji filmu o zrywie ludowym wymierzonym przeciw władcom oraz walce o prawo i sprawiedliwość. Akcja snuje się jak flaki z olejem a każda scena niemal nuży się niemiłosiernie. Patrzysz po dwóch godzinach seansu na zegarek, żeby przekonać się, że minęło dopiero 20 minut. Człowiek czeka, aż akcja się rozkręci i po jakimś długim czasie oczom ukazują się napisy końcowe. Do tego, gdy dochodzi już do scen walk to są one ukazane w tak minimalistyczny sposób, że nic nie widać. Najwidoczniej budżet nie pozwolił na coś więcej. A szkoda, bo serial Wikingowie pokazał jak bez mega wielkiej kasy i zielonego ekranu zrobić dobre widowisko quasihistoryczne z efektownymi walkami w tle.
Sama motywacja wzorowanego na rzeczywistej postaci (choć pod trochę innym imieniem) bohatera też wydaje się mocno naciągana. Nie dość, ze wiedząc jakie konsekwencje niesie podniesienie buntu postawił się lokalnym władcą za to, że ci przez kilka dni zmusili do pracy dwa z jego wielu koni. Przy okazji porwał ze sobą masę chłopstwa, dla którego przecież musiał być równie obcy jak możni. Mimo że nie płynęła w nim błękitna krew to był on wszak człowiekiem zamożnym, który opływał w dostatki i stać go było na zatrudnienie ludzi. Także historia ta jest mało wiarygodna.
Na plus za to zaliczyć można surowe piękno krajobrazu Sewenny, równie surową i minimalistyczną grę aktorską Duńczyka oraz skromną ale robiącą wrażenie muzykę. Docenić można też dobrą charakteryzację. To niestety za mało, żeby uznać tę produkcję za dobry film. Jest to ku memu rozczarowaniu typowy średniak i to raczej tylko dla kogoś, komu nie przeszkadza niemal zerowe tempo akcji, ascetyczne dialogi i brak walki w scenach walki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz