Wielka Brytania 2014
reż. Matthew Vaughn
gatunek: akcja, komedia
Filmów (i seriali) o tajnych agentach w historii kina i telewizji było już zatrzęsienie. Pseudoszpiegowskie historie o Jamesie Bondzie utrzymują się na topie już od przeszło pół wieku, w Polsce mieliśmy swego Hansa Klossa, pamiętać trzeba też odgrywanego przez Rowana Atkinsona Johnny'ego Englisha w cyklu udanych parodii. To tylko przykłady, gdyż gdybym wymieniał wszystko jak leci po przecinku nie starczyłoby miejsca na inne treści. W każdym razie w zalewie produkcji o przygodach tajnych służb powstała też ta oto komedia akcji. Czy jest na poletku szpiegów miejsce dla Kingsmanów?
Poznajemy losy tajnej brytyjskiej ekipy, tytułowych Kingsmanów. Gdy w czasie misji ginie jeden z agentów należy zrobić swoisty casting w celu jego zastąpienia. Harry Hart (Colin Firth) typuje na to miejsce syna dawnego agenta, który kilkanaście lat temu zginął ratując reszte ekipy. Młody Eggy (Taron Egerton) musi przejść morderczy trening oraz pokonać 9 innych starających się o miejsce w Kingsmanach. Tymczasem miliarder - wizjoner Valentine (Samuel L. Jackson) wprowadza w życie swój groźny dla ludzkiej populacji plan, który Kingsmani muszą powstrzymać.
Miałem problem z ocenieniem tego filmu. Zaczynając seans przez pierwszą część jego trwania produkcja uchodziła za dobry film z ciekawym klimatem, dobrą grą aktorską (szczególnie na pochwały zasługują Firth i Jackson, radę daje młody Egerton oraz Mark Strong w roli jednego z Kingsmanów), niestety czym dalej w las tym gorzej. Nagromadzenie głupoty, absurdów, nieścisłości jest tak duże, że ręce opadają. Sama organizacja jest tak tajna, że w sumie nie wiadomo w czyim interesie pracuje (nie jest częścią MI6) i kto finansuje ich drugie mordercze zabawki i tajne bazy rozsiane po całej Anglii. Bardzo źle moim zdaniem wypadają sceny walki. Matrixowe efekty i inne tego typu ficzery miały pewnie dodać efektowności jednak mnie osobiście raziły. Biorąc pod uwagę, że ulubioną bronią Kingsmanów jest kuloodporna (sic!) parasolka, a pomocnica głównego antagonisty zamiast nóg jest wyposażona w protezy podobne do tych, jakie na potrzeby biegów nosił Oscar Pistorius (tylko, że zrobione z megaostrych noży) to mamy nagrodzenie głupoty w skali globalnej. Także fakt, że do ratowania świata wystawia się dwóch wziętych cholera skąd nastolatków (którzy w pierwszej części filmu nie radzili sobie podczas szkolenia), którzy zamieniają się w postaci w stylu Rambo, gdy wyposażeni w parasolkę likwidują kilka kompanii uzbrojonego wroga to już szczyt wszystkiego. Bezbrzeżna głupota (która wszak nie ma granic) nie niszczy jednak tego filmu w stu procentach. Paradoksalnie film wciąż się dość dobrze ogląda, bo to jednak nieźle zrobione kino rozrywkowe. Głupie bo głupie, ale jadalne. Ludzie pewnie będą oglądać to na zasadzie podobnej do tej, dlaczego jedzą hamburgery, wiedząc, że może nie są zbyt zdrowe i spożywane w nadmiarze roztyją, ale mimo wszystko smakują. Tu jest głupio ale wesoło. O popularności produkcji świadczy choćby wysoka średnia not na filmwebie (prawie 7,5) i prestiżowa ikonka 'filmweb poleca'. Pierwszą część filmu uważam za całkiem dobrą, drugą niestety za raczej słabą także w rezultacie daje to w mojej ocenie film przeciętny, który można w wolnej chwili zobaczyć, raczej dla relaksu niż większej podróży intelektualnej ale jeśli się tę produkcję ominie to też wielkiego żalu do siebie mieć nie należy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz