Kuba, Hiszpania 2011
reż. Alejandro Brugués
gatunek: komedia, horror
Kuba nie kojarzy się specjalnie z kinem. Cygara, dobrzy bokserzy amatorscy, siatkarze czy baseballiści, Che Guevara, bracia Castro czy jedna z ostatnich oaz socjalizmu, owszem. Ale nie kino. A jeśli już kino, to raczej dramaty będące wiwisekcją życia w tym komunistycznym raju. Tym większym zdziwieniem było dla mnie, że 4 lata temu powstał tam film, który nie dość, że był komedią to jeszcze połączoną z gore-horrorem, opisywał inwazję zombie, a przy okazji pokazywał absurdy życia w tym kraju. Zdążył zdobyć nawet prestiżową statuetkę Goya za najlepszy hiszpańskojęzyczny film zagraniczny 2013 roku.
Współczesna Hawana. Poznajemy bezrobotnego Juana (Alexis Díaz de Villegas), który z równie bezrobotnym przyjacielem, niezbyt rozgarniętym Lazarem (Jorge Molina) spędza czas łowiąc ryby. Jako że żyjący z krętactwa i oszustw Juan prowadzi niezbyt moralny tryb życia, często przy tym zaliczając krótkie pobyty w więzieniu nie chce go znać jego córka, myśląca o wyjeździe do matki w Miami miła dla oka Camila (Andrea Duro). Jednak wybuchająca na wyspie epidemia zombie przybliża ich do siebie. Sprytny Juan postanawia skorzystać z zamieszania i z pomocą swych dziwnych przyjaciół zakłada działalność o nazwie Juan od trupów: zabijemy twoich najbliższych.
Filmów z zombieapokalipsą było już w filmie zatrzęsienie. Także tych zrobionych na wesoło, wspominając choćby przyzwoity Zombieland z Woodym Harrelsonem i Emmą Stone. Jednak przeniesienie inwazji żywych trupów do kraju realnego socjalizmu to jednak jest coś innego. Z komunikatów podawanych przez rządowe media bohaterowie dowiadują się, że w kraju wybuchło powstanie liberalnego podziemia inspirowane amerykańsko - kapitalistycznymi pieniędzmi, zaś armia zombie na ulicach to prowokatorzy - wywrotowcy, którzy odstąpili od socjalistycznego ładu. Główni bohaterowie zarówno przed atakiem zombie żyli z kombinowania tak i teraz muszą ruszyć głową, by przetrwać w tym środowisku. W ekipie Juana mamy do czynienia z nieszablonowymi postaciami, takimi jak transwestyta czy wyglądający jak Murzyn z Zielonej Mili czarny kolos mdlejący na widok krwi, przez co walczący z zombie z zawiązanymi oczami słuchając komunikatów transwestyty.
Samego humoru jest tutaj bardzo dużo. Autorzy filmu śmieją się tu z wszystkiego, w tym z sytuacji w kraju, gdzie okazuje się, że zombie wcale nie muszą być najgorszym problemem. Naprawdę nie sądziłem, że film o powtórnym zabijaniu martwych może jeszcze bawić, ale autorzy pokazali, że można. Nie zawsze jest to dowcip wysokiej klasy, jednak naprawdę miejscami bywa zabawnie. Czasem ze względu na dialogi, czasem na sytuację. Pierwszy kontakt bohaterów z zombie będącym mężem sąsiadki to komediowa klasa sama w sobie. Przyznać należy też, że dezombifikacja ulic Hawany została pokazana w bardzo przyjemny sposób. Mało który film ukazuje tak dobrą dla oka anihilację umarlaków.
Aż się dziwię, że cenzura nie robiła problemów przy powstaniu tego filmu. Filmu, który pokazał, że można zrobić na Kubie dobry film, nie będący polityczną agitką, wyśmiewający pewne sposoby myślenia i działania (jak na przykład w scenie, gdzie syn jednego z bohaterów wita uciekający tłum flagą amerykańską myśląc, że to inwazja marines, jednak gdy dowiaduje się, że to jednak Kubańczycy rzuca flagę, by wyjąć również gotową flagę Kubańską - trzeba być przygotowanym na każdą możliwość), a przy okazji być dobrym filmem o życiu i o zombie. Bardzo polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz