piątek, 10 lipca 2015

Wesołe jest życie staruszka?

Idol (Danny Collins)
USA 2015
reż. Dan Fogelman
gatunek: komedia, dramat

W czasach, kiedy podstarzali aktorscy idole z dzieciństwa powracają obecnie na ekrany jako groteskowe odbicia samych siebie sprzed lat (jak choćby wszyscy z serii Niezniszczalni czy Arnold w nowym Terminatorze) bardzo cenię sobie aktorów, którzy potrafią się zestarzeć z godnością i przyjąć role stosowne do swojego wieku. Jakiś czas temu chwaliłem za odpowiedni dobór ról Derna w Nebrasce oraz Duvalla za świetną rolę w filmie SędziaJednym z nich jest też na pewno Al Pacino, którego kunszt aktorski możemy oglądać obecnie w kilku produkcjach, w tym we właśnie opisywanym filmie. 


Pacino wciela się w tytułowego Danny'ego Collinsa - podstarzałą gwiazdę rocka, który to żyje sobie od ponad 40 lat na krawędzi odurzając się alkoholem, narkotykami i innymi używkami, żyjąc z prawie trzy razy od siebie młodszą konkubiną w wypasionym domu otoczony najlepszymi wynalazkami techniki. Gdy jednak w prezencie na urodziny Danny otrzymuje od swojego przyjaciela - menedżera Franka (Christopher Plummer) nigdy nie dostarczony do niego list wysłany przed 40 laty przez samego Johna Lennona stanowi to impuls do tego, by Collins zastanowił się nad swoim życiem, zarówno zawodowym, jak osobistym. Gwiazdor postanawia więc napisać po wielu latach nowe piosenki ale także odnaleźć nigdy nie widzianego syna (Bobby Cannavale). 


Dużym plusem są tutaj kreacje aktorskie głównych bohaterów. Al Pacino jako podstarzały rockman wychodzi tutaj naturalnie i z przyjemnością ogląda się go na ekranie. Znakomicie odnajduje się zarówno jako zblazowany gwiazdor, flirtujący z młodszą (tylko) o około 20 lat pracownicą hotelu, w którym się zatrzymał (Annette Bening) czy w bardziej dramatycznych scenach w wątku rodzinnym (gdzie spotyka choćby Jennifer Garner wcielającą się w rolę żony jego syna). Świetny w drugoplanowej roli menedżera Franka jest Christopher Plummer - oglądanie go na ekranie to naprawdę duża satysfakcja. Kolejnym plusem jest umiejętnie dopasowana ścieżka dźwiękowa wykorzystująca największe przeboje z solowej kariery Johna Lennona. Gdy usłyszałem w jednej z pierwszych scen Working class hero wiedziałem, że nie będzie to słaby film. 
Niestety zawodząca jest dość przewidywalna, moralizująca fabuła, tak bardzo przewidywalna i hollywoodzka w złym tego słowa znaczeniu. Mamy archetyp gwiazdora, który pod wpływem impulsu próbuje zmienić swoje życie, pojednać się z synem etc. Oczywiście standardowo w tego typu filmach syn nie wykazuje ochoty, by poprawić te relacje i bohater musi coś zrobić, by to zmienić. Mało dydaktyczne jednak w tym filmie jest to, że Collins po prostu kupuje przychylność swej rodziny. 
Ogólnie mamy dość sztampowy film, który nie jest do końca ani komedią ani dramatem, choć o wiele bardziej podobała mi się jego część komediowa i lepiej wyszłoby gdyby przez cały czas film był po prostu lekką komedią. Ale co kto woli. Warto zobaczyć dla kilku dobrych scen, świetnego soundtracku oraz gry aktorskiej. Ale na pewno nie jest to filmowy must watch.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz