Francja 2008
reż. Jean-François Richet
gatunek: biograficzny, kryminał
Odkąd tylko pamiętam ciekawiły mnie biograficzne filmy pokazujące działania przestępców. Czy to westernowe poczynania Billy'ego Kida, czy to Bonnie i Clyde, czy John Dillinger fantastycznie sportretowany przez Johnny'ego Deppa we Wrogach publicznych. Filmy te zawsze cechował wspaniały klimat oraz napięta, gęsta akcja. Przy okazji smaczku dodawał fakt, że mamy do czynienia nie z fikcją, a z trochę podrasowaną, lecz prawdziwą historią. Dlatego z wielkim oczekiwaniem podszedłem do oglądania pierwszej części filmu o francuskim złoczyńcy Mesrinie.
Głównego bohatera poznajemy pod koniec lat '50. ubiegłego wieku, gdy wraca z wojskowej służby w Algierii (która w owych czasach wciąż była francuską kolonią). Młody Jacques Mesrine (Vincent Cassel) nie chce jednak pracować za marne pieniądze w pracy załatwionej mu przez ojca, lecz dorobić się szybko majątku poprzez nielegalne interesy. Pomaga mu w tym przyjaciel Jean Paul (Roy Dupuis), który załatwia mu pracę u lokalnego ojca chrzestnego, Guida (Gérard Depardieu). Mesrine od tego czasu kradnie, porywa i zabija, jednak znajduje czas na swe wielkie miłości, żonę Sofię (Elena Anaya), a później tajemniczą i niebezpieczną przestępczynię Jeanne Schneider (Cécile De France).
Pierwsze co rzuca się w oczy w tym filmie to świetnie zarysowane realia epoki, w jakiej dzieje się akcja. Jako że pierwsza część niecnych przygód Mesrina toczy się na przestrzeni kilku dobrych lat obserwujemy kilka różnych stylizacji i wygląda to bardzo, ale to bardzo dobrze. Przewijające się w tle Francja, Hiszpania czy Kanada z dawnych lat prezentują się świetnie i choćby dla charakteryzacji warto obejrzeć film. Drugim wielkim plusem jest gra aktorska. Cassel stworzył świetną rolę, być może najlepszą w całej swej karierze. Sekundujący mu Dupuis także wspiął się na wyżyny swego talentu, a starzejący się Depardieu zagrał chyba najlepszą rolę od lat wcielając się w drugoplanową postać lokalnego bossa. Do tego wyraziste role żeńskie w postaci Anayi, a zwłaszcza charyzmatycznej choć zmagrinesowanej Schneider w wykonaniu De France to czysta poezja. Szkoda, że fabularnie film nie nadążą za klasą aktorską i charakteryzacją. Produkcja jest mocno niespójna. Ma się wrażenie, że oglądamy tylko kilka zachowanych klisz z bogatego życia Mesrina. Akcja rzuca nas z miejsca w miejsce często nie tłumacząc co, dlaczego i kiedy, przez co nie zachowując ciągłości zmusza widza do dezorientacji. Miałem wrażenie, że oglądam album ze zdjęciami, który pokazuje kilka ważnych scen ale bez odpowiedniego backgroundu jest to nieczytelne dla kogoś, kto chce poznać całą historię. Historię ciekawą i pełną napięcia i akcji, dodajmy że dobrze zrealizowanej. Ważne jest, że historia Jacquesa jeszcze się nie skończyła i zapewne w najbliższym czasie sięgnę po drugą część. Oby była spójniejsza niż jedynka czego sobie i innym jeszcze nieoglądającym tej produkcji życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz