Nowa Zelandia 2014
reż. Jemaine Clement, Taika Waititi
gatunek: komedia, horror
Wszyscy znamy wizerunek wampirów, który przebił się do świata popkultury razem z Drakulą Stokera, a później w wielu innych wersjach, równie zresztą demonicznych (aż do czasu Zmierzchu i epoki metroseksualnych wampirów, które są niezamierzoną kpiną z tego szlachetnego kanonicznego gatunku rodem z horroru i fantasy). Większość pozycji filmowych, książkowych czy growych koncentruje się na złowieszczej działalności tych stworzeń nie pokazując jak spędzają czas wolny od robienia ludziom na szkodę. Na szczęście w dalekiej Nowej Zelandii postanowiono to zmienić i pokazać coś więcej o życiu tych istot.
Akcja dzieje się współcześnie w stolicy Nowej Zelandii, Wellington. Poznajemy mieszkających w jednym domu wampirów o różnym wieku. Mamy więc najstarszego, mocno już skostniałego przypominającego kultowego Nosferatu Petera (Ben Fransham), średniowiecznego wampira Władysława o wyglądzie hrabiego Drakuli (Jemaine Clement), XVIII wiecznego dandysa - wampira Viago (Taika Waititi) oraz najmłodszego z nich wampira - nazistę Deacona (Jonathan Brugh). Widz obserwuje ich codzienne życie i stosunki między nimi, a resztą świata. W pewnym momencie jedna z ich ofiar (Cori Gonzalez-Macuer) sama staje się wampirem.
Film nakręcony został jako paradokument. Mamy więc tutaj ekipę filmową, która kręci życie bohaterów, w niektórych pomieszczeniach zamontowane są ukryte kamery, a czasem bohaterowie sami wypowiadają się o swoich czynach i odczuciach w sposób znany z tandetnych widowisk typu Trudne sprawy. Oglądając film wydaje się, że właśnie wyśmianie przeróżnych masowo robionych w wielu krajach tego typu programów jest tutaj równym priorytetem, co zabawa z konwencją filmu o wampirach i horroru jako takiego. Tutaj nawet najbardziej złowrogo przedstawiana Bestia okazuje się czym innym niż myślimy od początku, wampiry mieszkające w mieście mają konflikt z lokalnymi wilkołakami - dresiarzami, a największą zniewagą dla wampira (oprócz jednego z nich) jest porównanie go do postaci ze Zmierzchu. Poziom żartów w filmie jest niestety nierówny. Wiele naprawdę dobrych scen jest przeplatanych płaskim humorem, a kilka gagów powtarza się zbyt wiele razy jak na niespełna 90 minutową produkcję. Myślę jednak, że fani wampirów, zarówno tych sztampowych rodem z gotyckiego horroru, jak i tych metroseksualnych z popularnych powieści i filmów dla nastolatek oraz i parodii w stylu Leslie Nielsena powinni to zobaczyć. Bardziej zobaczyć i zapomnieć, traktować jako ciekawostkę, bo nie ma tutaj nic ponad solidną rzemieślniczą pracę, jednak na jakiś nudny wieczór produkcja jak znalazł. Warto obejrzeć film bez lektora, a z napisami żeby wsłuchać się w świetny akcent aktorów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz