Australia, USA 2014
reż. David Michôd
gatunek: dramat
zdjęcia: Natasha Braier
muzyka: Antony Partos
Akcja filmu została osadzona w 10 lat po niewyjaśnionym dokładnie kryzysie gospodarczym, który spowodował znaczny krach cywilizacyjny (przynajmniej w Australii, nie wiadomo co z resztą świata). W tym bezlitosnym świecie poznajemy Erica (w tej roli Guy Pearce), który podróżuje po australijskich bezdrożach swym samochodem. W pewnym momencie troje bandytów kradnie mu auto, a Eric rusza w pogoń za rabusiami. Po pewnym czasie spotyka niedorozwiniętego umysłowo brata jednego ze złodziei. Razem ruszają w podróż...
Film nie jest typową produkcją post-apokaliptyczną, świat nie został tu pokarany plagą zombie czy ghuli, wciąż istnieje elektryczność, możliwe jest zdobycie benzyny czy nawet jazda pociągiem. Jednak widocznie widać, że przez brak jakiejś scentralizowanej władzy ludzie zatracili kręgosłup moralny i przeważa tu prawo silniejszego. Dominuje w filmie wątek braku zrozumienia, postaci nie mogą się tu ze sobą dogadać. A skoro nie ma miejsca na siłę argumentów głównym argumentem zaczyna być argument siły.
Główny bohater nie jest tu wyjątkiem, o czym przekonujemy się już w pierwszych kilkunastu minutach trwania filmu, gdzie w jednej ze scen zabija on sprzedającego broń karła.
Nie jest to film przegadany, bohaterowie wypowiadają tutaj mało słów, a liczbę pełnych zdań, jakie wypowiada Eric można zliczyć na jednej ręce drwala. Nieco bardziej rozmowny jest jego towarzysz - lekko upośledzony Rey (w tej roli Robert Pattinson). Trochę obawiałem się kondycji aktorskiej gwiazdy Zmierzchu, lecz Pattinson swoją grą rozwiał me obawy - jego Rey to jedna z lepszych kreacji aktorskich tego roku. Akompaniujący mu, znany z m.in. Memento Pearson też bardzo dobrze radzi sobie w roli małomównego twardziela.
Odrębny akapit należy poświęcić scenerią, w jakich dzieje się akcja. Jestem pod ogromnym wrażeniem australijskich pustkowi, po których przemieszczają się bohaterowie. Poruszający się po jałowym terenie samochód, a w oddali majestatycznie groźne góry. Tak, to robi wrażenie, a zdjęcia Natashy Breier doskonale oddają ten specyficzny klimat. Chociaż wydaje mi się, że nie potrzeba apokalipsy, by ujrzeć australijskie odludzie w takim stanie. Co ciekawe drogi na kompletnym zadupiu w dekadę po upadku cywilizacji wciąż prezentują się lepiej, niż te, z którymi mamy do czynienia w naszym kraju w chwili obecnej.
Reasumując mamy tu do czynienia z solidnym kinem drogi, który skłania do myślenia o naszym człowieczeństwie. Tak już jest z tym gatunkiem post-apo, że powoduje chwilę zadumy nad tym, do czego skłonni są ludzie, gdy zabraknie systemu szeroko pojętej sprawiedliwości.
Ogólnie nie jest to film, który przejdzie do historii kina, czy nawet gatunku. O ile o Mad Maxie będzie się pamiętało nadal The Rover zapewne zniknie w nawale kolejnych produkcji, jednak warto ten film zobaczyć dla dobrej gry aktorskiej dwóch głównych bohaterów, znakomitych plenerów i ciekawej historii, jaka ma miejsce. Nie tylko dla fanów gatunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz