niedziela, 19 lutego 2017

Tryptyk ze slumsów

Moonlight
USA 2016
reż. Barry Jenkins
gatunek: dramat
zdjęcia: James Laxton
muzyka: Nicholas Britell

Kontynuuje swoją podróż przez nominowane do Oscara w tym roku filmy. Przynajmniej jeśli chodzi o główną kategorię, jaką jest Najlepszy Film. Na chwilę obecną, gdy dwie z produkcji jeszcze (o ile w ogóle) nie ukazały się w naszym kraju niezależny film Jenkinsa zamyka listę dostępnych filmów z nominacją, jakie dało radę obejrzeć w Polsce, więc mogę z pewnością spojrzeć na siebie z dumą, że na ponad tydzień przed samą galą wiem, co będzie ze sobą rywalizować. 


Poznajemy losy życia pewnego czarnoskórego chłopaka z getta slumsów. Chirona (Alex R. Hibbert, Ashton Sanders, Trevante Rhodes) obserwujemy z perspektywy dziecka, nastolatka i młodego mężczyzny. Początkowo niemający wsparcia ze strony matki, narkomanki (Naomie Harris) chłopak trafia pod skrzydła lokalnego przestępcy, Juana (Mahershala Ali) i jego partnerki Teresy (Janelle Monáe).


Krytycy zachwycili się tym filmem, czego najlepszym dowodem jest aż osiem nominacji oscarowych (z realną szansą na jedną - dwie statuetki). Oceny są zazwyczaj skrajne - albo pełne zachwytów 9/10 i wyżej, albo, z racji tematu okołohomoseksualnego (i to wśród czarnoskórej społeczności) oscylują przy minimalnych notach (choć te są w mniejszości). Ja zaś nie patrzę na ten film z pakietem uprzedzeń, jednak daleki też jestem, by piać nad nim z zachwytu.
Temat na pewno jest ważny i dobrze, że ktoś wreszcie upomniał się o zapewne dość dużą grupę ludzi mającą problem z tożsamością etc, lecz nigdy nie uważałem za słuszne oceniać filmu za sam temat. To tylko podstawa, wokół której powinny być zbudowane solidne inne elementy, dzięki którym film jest dobry. Tutaj nie wszystko zaś jest takie okej. Pierwsze, co rzuca się w oczy to na pewno zdjęcia - Laxton swym obrazem pokazał świat pełen barw, gdzie dominuje niebieski i czarny mieszając się ze sobą. Jest inaczej, niż standardowo ale przy okazji często pięknie i poetycko. Za to na pewno plus. Nie odstaje też aktorstwo, szczególnie rola Aliego, którego lubię, chociaż wydaje mi się ona zdecydowanie za krótka, by zasługiwała na nominację oscarową (lepiej jest w tym wypadku z Naomi Harris, choć sam bardziej wolałbym widzieć wśród nominowanych nową twarz kina, Janelle Monáe). Najbardziej jednak mogę się przyczepić do samej fabuły, a raczej sposobu, w jakim jest prowadzona. Akcja się wlecze, mamy do czynienia z czarną wersją ballady filmowej. Dodatkowo Chiron, w którego w każdym segmencie życia wcielił się inny aktor jest postacią, z grupy tych, jakich nie lubię oglądać na ekranie w głównej roli. Skryty, zamknięty w sobie, od którego nie da się wyciągnąć słowa. Choć z wiekiem zmienia się (między innymi poznając postać graną przez Andre Hollanda i Jharrela Jerome'a) to pod względem wygadania pozostaje cały czas taki sam. 
Ogólnie więc jest to film potrzebny, niezły, mający swoje mocne plusy, jednak też sporą dawkę rzeczy, które psują odbiór filmu (przynajmniej mi zepsuły). Ale żeby ocenić film i wyrobić sobie pogląd o nim najlepiej jest go obejrzeć samemu, co oczywiście każdemu polecam.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz