USA 1958
reż. Kurt Neumann
gatunek: sci-fi
Science fiction, które obecnie bardzo często widoczne jest zarówno na ekranach, jak i w literaturze (zarówno tej lepszej, jak i klasy C) cieszy się niesłabnącą popularnością od dawna. Wielu jednak wydaje się, że najlepszy okres gatunek ten przeżywa właśnie teraz. Jest to jednak bardzo mylny osąd, gdyż lata swojego prosperity miał wiele lat temu, gdy działali tacy pisarze, jak nasz Stanisław Lem, Philip K. Dick i wielu innych. Także kinematografia mimo braku znanych dzisiaj efektów specjalnych na wysokim poziomie, a na tematy fantastycznonaukowe zapotrzebowanie było całkiem spore. O Złotej Erze Science Fiction mówi się zresztą o latach 1938 -1959, a film ten właśnie powstał w schyłkowym jej czasie.
Akcja filmu dzieje się we francuskojęzycznej części Kanady. François Delambre (Vincent Price) wraz z inspektorem policji Charasem (Herbert Marshall) przybywają do mieszkania szwagierki Francoisa, Helen (Patricia Owens), która chwilę wcześniej zabiła swego męża Andre (David Hedison). Kobieta po pewnym czasie opowiada mężczyzną o powodach morderstwa...
Film mimo prawie sześćdziesięciu lat na karku nie zestarzał się aż tak bardzo, jak wydaje się, że zestarzeć się powinien. Owszem, efekty specjalne w postaci działania teleportu opracowywanego przez Andre są dzisiaj komiczne i obecnie co najwyżej irytują i żenują, jednak do lat 80. ubiegłego stulecia w kinie sci-fi podobne działanie wszelkich nowinek technicznych wyprzedzających ówczesny stan techniczny był czymś normalnym w filmie. Cała reszta w Musze wygląda dobrze lub co najmniej znośnie. Zaskakująco dobrze wygląda szczególnie sama tytułowa mucha. Myślę, że spokojnie załapałaby się do filmów o dwie, trzy dekady nowszych.
Film, jak każde rasowe science fiction pokazuje obawy przed rosnącym zaawansowaniem technicznym cywilizacji i snuje przed widzami rozważania nad postępem i jego konsekwencjami dla człowieka. Wszystko to pomimo ponad pół wieku od premiery jest wciąż bardzo aktualne jeśli chodzi o warstwę hmm etyczną.
Film posiada typowe dla tego okresu kinematografii aktorstwo, których niektórych może razić, jednak jak dla mnie oglądało się występujących na ekranie aktorów dobrze i całkiem mimo wszystko naturalnie. Dobrze też prezentuje się kolorystyka filmu. Oglądałem wersję wykonaną w technikolorze i wygląda to nieźle. Jedyne, do czego zaś na pewno mogę się przyczepić jest samo zakończenie, które jest zaskakująco radosne i wręcz piknikowe. Autorzy zamierzali wprowadzić mniej optymistyczny koniec, jednak niestety producenci postanowili inaczej. A szkoda. Zapewne wiele osób słyszało lub widziało remake filmu z 1986 roku wyreżyserowany przez Davida Cronenberga. Warto jednak też obejrzeć klasyczne sci-fi z 1958, gdyż jest to film zwyczajnie dobry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz