niedziela, 2 sierpnia 2015

The Beatles: Genesis

John Lennon. Chłopak znikąd (Nowhere Boy)
Wielka Brytania, Kanada 2009
reż. Sam Taylor-Johnson
gatunek: biograficzny, dramat, muzyczny

Popularni do dziś, 45 lat po swoim rozpadzie Beatlesi nie mieli jakiegoś większego filmu poświęconego fabularyzowanemu pokazaniu ich historii. W zalewie filmów biograficzono - muzycznych opisujących każdego od Ritchy'ego Valensa, Jima Morrisona, Hendrixa czy Casha zespół, który wpłynął na przebieg całej dekady w Zachodnim (choć nie tylko) świecie nie doczekał się czegoś takiego. I ten film także nie przybliży nam historii zespołu. Ale rzuci trochę światła na jego kreację. 


Fabuła kręci się wokół tytułowego chłopaka znikąd, Johna Lennona (Aaron Taylor-Johnson), którego poznajemy jako wychowywanego przez konserwatywną ciotkę Mimi (Kristin Scott Thomas) zbuntowanego wobec świata nastolatka, którego głównym idolem jest Elvis Presley. Lennon postanawia po latach odnowić znajomość z matką, mocno hipisową Julią (Anne-Marie Duff), co doprowadza do niezadowolenia ciotki. Matka wprowadza go w świat muzyki rock'n rollowej, co inspiruje Johna do założenia zespołu rockowego. Wkrótce poznaje 15 letniego Paula McCartneya (Thomas Brodie-Sangster).


Szczerze mówiąc oczekiwałem po tym filmie trochę czego innego. Mając przed oczyma wizerunek muzycznego wizjonera - pacyfisty film rozwalił go niemal całkowicie serwując nam cynicznego, wulgarnego gówniarza nie stroniącego od używek. Do tego zmarginalizowano sam motyw muzyczny dotyczący rodzenia się muzycznej pasji i zakładania najpopularniejszego zespołu wszech czasów. Produkcja skupia się na rozterkach egzystencjalnych młodego Johna oraz jego relacjach z patologiczną matką i jej całkowitym przeciwieństwie w postaci ciotki, z którą mieszka Lennon. To także odkrywanie przez niego swojego pochodzenia oraz wiele ckliwych scen, które mają za zadanie doprowadzić niewiasty do płaczu. Biorąc pod uwagę fakt, że reżyserką jest autorka ekranizacji samych 50 twarzy Graya zbytnio nie dziwi. Dziwi natomiast, że mający podczas premiery filmu grający Lennona Aaron poślubił szybko 48 letnią obecnie reżyserką, z którą już w 2010 miał pierwsze dziecko. No ale nikt nie ogarnie realiów show biznesu nim do niego nie wskoczy. Sam film ma mimo kilku drobnych błędów (typu picia piwa ze szklanek, których jeszcze pod koniec lat 50. nie wynaleziono) całkiem dobre ukazanie realiów epoki, za co duże brawa, czujemy się jakby po przeniesieniu w czasie o ponad pół wieku. Nie jest to jakieś wybitne kino, ku mojej rozpaczy skupia się na relacjach rodzinnych, ale dzięki niemu niedzielny fan twórczości Lennona i jego zespołu może wyłowić kilka ciekawostek. Tak więc w sumie to warto zobaczyć. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz