USA, 2015
reż. Woody Allen
gatunek: dramat
Generalnie jest tak, że w dobrym guście jest lubić albo chociaż znać filmy Woody'ego Allena. Bo to ponoć mistrzowskie, błyskotliwe dialogi, niebanalny humor, typowo miejska (z pewnymi wyjątkami) akcja i inne takie. Ja osobiście wolę Allena - aktora, niż Allena - reżysera jednak ogólnie świat ceni go za to drugie. W jego najnowszym filmie nie widzimy go jednak na ekranie, gdyż okres produkcji spędził wyłącznie po drugiej stronie kamery. Czy z powodzeniem?
Główną osią filmu jest postać grana przez Joaquina Phoenixa, czyli wykładający filozofię na amerykańskich uczelniach naukowiec Abe. Przybywa on do nowego ośrodka akademickiego, gdzie jego przybycie wywołuje furorę oraz masę plotek o tym niebanalnym nauczycielu akademickim. Abe szybko wikła się w romans z zamężną profesorką, Ritą (Parker Posey). Zawiera też niezawodową znajomość z własną studentką, atrakcyjną Jill (Emma Watson), która to ma na celu wyrwać profesora. Sam Abe jest jednak przygnębiony i traci chęci do życia...
Nikt chyba nie zarzuci Allenowi tego, że ten robi złe filmy. Dziadzia Allen wszak przecież stworzył całą gamę niezłych lub dobrych produkcji, które to na trwałe wpisały się w kanon kina światowego. Problem z tym reżyserem jest jednak taki, że do jego najnowszych dzieł wdarła się stagnacja. Co film to jednak po raz kolejny nihili novi. Kolejne produkcje amerykańskiego reżysera przypominają kopię poprzednich filmów. A chyba nie o to powinno chodzić. Z każdym kolejnym filmem mamy do czynienia z odcinaniem kuponów od sławy (bo przecież firmowany TAKIM nazwiskiem film musi być dobry) przez swego czasu jednego z wizjonerów kina. Trochę to smutne. Przekonuję się powoli do tezy mówiącej 'widzieć jeden film Woody'ego Allena to tak, jakby widzieć wszystkie'. Neurotyczny bohater, wydłużone do granic możliwości rozmowy, przeważnie o filozofii oraz ciągłe spacery. Brzmi znajomo? Taki też jest ten film. Gdyby powstał dekadę wcześniej można by powiedzieć, że jest nawet dobry, teraz jednak, gdy Allen rokrocznie wypuszcza ze swej stajni podobne dzieła to jednak ma się syndrom odgrzewanego kotleta. Nawet ostatnio często trzeba oglądać miłą dla oka, lecz już mocno oklepaną przez Allena Emmę Watson. Film dla ludzi z zasadą 'lubię tylko te piosenki, które już znam'. Chociaż na Phoenixa i Stone też można popatrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz