środa, 31 stycznia 2018

Krew na śniegu

Wind River. Na przeklętej ziemi (Wind River)
Kanada, USA, Wielka Brytania 2017
reż. Taylor Sheridan
gatunek: thriller
zdjęcia: Ben Richardson
muzyka: Warren Ellis

Nigdzie nie znalazłem danych dotyczących premier kinowych w Polsce. Nie licząc pokazów festiwalowych, tylko regularnie wyświetlanych w multipleksach i kinach studyjnych. Myślę, że może być ich około 350-400, raczej nie mniej, może nawet więcej. Duża część (szczególnie w kinach wielkopowierzchniowych) to bajki, które mnie nie interesują, a ich rynek rządzi się własnymi prawami. Odliczając je zostaje pewnie ponad 300 innych tytułów. Relatywnie dużo. Dlaczego więc znajduje się w tej liczbie miejsce dla kompletnych zagranicznych bubli (polskie buble przeboleję) a nie da rady emitować porządnego kina, takiego jak omawiany właśnie film?


Na terenie rezerwatu Indian tropiciel Cory Lambert (Jeremy Renner) odnajduje zwłoki młodej dziewczyny. Wkrótce by zbadać sprawę przybywa na miejsce młoda agentka FBI, Jane Banner (Elizabeth Olsen). Przybyła z południowych stanów kobieta prosi o pomoc w śledztwie Lamberta, który umie poruszać się po miejscowych pustkowiach oraz co równie ważne zna lokalną społeczność.


Film ten jest reżyserskim debiutem Taylora Sheridana (a w zasadzie kinowym debiutem, wcześniej był twórcą niszowego horroru sprzed lat i jakiejś produkcji telewizyjnej). Nazwisko to może mało co mówić polskim widzom. Jednak jeśli napiszę, że facet ten odpowiadał wcześniej za scenariusze w takich filmach, jak Aż do piekła i Sicario czyli filmy w naszym kraju znane i zapewne cenione to już spojrzą na niego inaczej. Sheridan także i tu odpowiada za scenariusz, także ludzie znający wymienione powyżej filmy powinni mniej więcej wiedzieć, z jakiego typu filmem będą mieli do czynienia. 
Nie pisząc jeszcze nic o fabule i postaciach zacznę od samej scenerii tytułowego rezerwatu Wind River (swoją drogą kto dodał ten głupi polski podtytuł do edycji DVD? podtytuły w polskich wersjach to ostatnio jakaś plaga). Majestatyczne, groźne oraz spowite gęstym śniegiem i zamieszkałe przez dzikie zwierzęta okolice cieszą oko oglądających ale wielka w tym zasługa operatora. Zdjęcia są naprawdę przednie i spełniają swoje zadanie budując klimat filmu. W mało którym filmie tak dobrze czuć zimę.
Jeśli zaś chodzi o fabułę Sheridan znowu buduje opowieść opierając się na stylistyce współczesnego westernu. Mamy tu męski świat do którego trafia nieprzygotowana kobieta, jest trup i tajemnica, którą trzeba rozwikłać, są też nawet,a może przede wszystkim Indianie oraz ich hermetyczna społeczność, do której bohaterowie muszą dotrzeć, by rozwiązać zagadkę. Aktorsko nie jest zaś źle, bohaterowie zagrani zostali dość wiarygodnie, choć są niestety trochę grubo ciosanymi charakterami pasującymi do wymagań gatunku. Podobał mi się w mniejszej roli Jon Bernthal, czyli etatowy ostatnimi czasu amerykański szwarccharakter. Wszystko to sprawia, że film ten jest wart obejrzenia. Szkoda, że nie na sali kinowej (świetnie by wyglądał na dużym ekranie) ale chociaż w domowym zaciszu.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz