wtorek, 2 stycznia 2018

Dorównać legendzie

Blade Runner 2049 
USA, Kanada, Wielka Brytania 2017
reż. Denis Villeneuve
gatunek: sci-fi
zdjęcia: Roger Deakins
muzyka: Hans Zimmer

W 1982 roku Ridley Scott dał światu Łowcę androidów, czyli film na podstawie klasycznej książki science fiction Philipa K. Dicka Czy androidy śnią o elektrycznych owcach z 1968. Filmowe dzieło z Harrisonem Fordem szybko dorobiło się statusu kultowego. Więc kiedy po 35 latach na ekrany wchodzi sequel autorstwa innego reżysera to musi paść pytanie nie tylko jakość nowego dzieła, ale i o sens jego powstania. 


Od wydarzeń z poprzedniej części mija trzydzieści lat. Śledzimy losy nowoczesnego androida K (Ryan Gosling), który zajmuje się wykrywaniem żyjących wśród społeczeństwa starych wersji maszyn, które ma za zadanie zlikwidować. Jego obecność w świecie ludzi kręci się wokół pracy oraz nielicznych chwilach spokoju w domu, gdzie korzysta z posiadanego kobiecego hologramu, Joi (Ana de Armas). W pewnym momencie odkrywa spisek, który może pogrążyć świat w chaosie (jeszcze większym niż dotychczas)...


Moja pierwsza opinia może będzie mało popularna ale jednak ją napiszę: Łowca androidów z 1982 roku nie przypadł mi do gustu. Mimo wielu zachwytów z różnych stron mnie ten film do siebie nie przekonał, oprócz w sumie fajnego pokazania świata (miasta) i ciekawej postaci Forda nie znalazłem tu tego, czego oczekiwałem. Także kolejny film osadzony w tym świecie nie budził we mnie większych fanowskich emocji, poszedłem na niego bez wewnętrznego kultu tej serii. I generalnie muszę powiedzieć, że film wyreżyserowany przez Villenueuve spodobał mi się dużo bardziej. 
Po raz kolejny największym plusem jest scenografia i klimat, jaki buduje pokazane dystopijne miasto przyszłości. Długi metraż filmu (ponad dwie i pół godziny) pozwolił pokazać dużo zakamarków tego nieprzyjaznego świata i dzięki fenomenalnym zdjęciom Deakinsa możemy przesiąknąć do środka tego uniwersum. Scena audiowizualna filmu jest tutaj na pierwszym miejscu, ale jednak kilka innych sfer tej produkcji staje na wysokości zadania. Fajnie ogląda się duet Ryana Goslinga z uroczą Aną de Armas, cała historia, choć trochę pokręcona potrafi wciągnąć, a i miło obejrzeć starego, dobrego Ricka Dekarda. Szkoda tylko, że postać grana przez Harrisona Forda trafiła na pierwszy plan promocji całości. Po plakacie można spodziewać się, że do aktora należy co najmniej połowę filmu. Tak nie jest, bo Dekard pojawia się na ostatnie kilkadziesiąt minut, a i wtedy widzimy go łącznie może trochę ponad kwadrans. Jak na 162 minuty to trochę mało. Także niezbyt zachwycony jestem postacią Niandera Wallace'a granego przez Jareda Leto - sceny z jego udziałem po prostu nużyły. Dobrze za to pokazała się Robin Wright, którą miło oglądało się na ekranie. 
Film nie sprzedał się najlepiej, zamiast zarobić chyba jednak trzeba było do niego wręcz do niego dołożyć. Podobno widzom nie spodobało się wolne budowanie akcji i niespieszne tempo całości. Jak dla mnie jednak to slow cinema przysłużyło się filmowi i udanie zbudowało jego klimat, zwracając uwagę na przeróżne detale. Wydarzenia w filmie mogą nieśmiało sugerować chęć stworzenia kolejnej części, jednak czy tak będzie przy niesatysfakcjonujących dochodach ze sprzedaży 2049? Ciężko spekulować, ale znając dzisiejszy rynek - raczej nie.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz