poniedziałek, 14 marca 2016

Kryminalna przyjaźń

W kręgu zła (Le cercle rouge)
Francja 1970
reż. Jean-Pierre Melville
gatunek: kryminał 

Do tego filmu przymierzałem się od naprawdę długiego czasu, jednak nie miałem nigdy możliwości, by go wreszcie zobaczyć. Aż do teraz. Uważany za klasykę europejskiego heist movies wyreżyserowany przez francuskiego mistrza kina tamtych lat, Melvilla w swej obsadzie miał niemały gwiazdozbiór topowych aktorów ówczesnej kinematografii: Bourvila, Giana Marię Volontè, Alaina Delona czy przede wszystkim Yvesa Montanda. Niezaznajomionym, niedzielnym miłośnikom kina trzeba uzmysłowić, że byli to jedni z najbardziej ówcześnie popularnych aktorów świata. Choćby dlatego uznałem, że muszę ten film zobaczyć. 


Fabuła nie należy do tych bardzo skomplikowanych. Po kilku latach z więzienia wychodzi włamywacz Corey (Alain Delon), który przymierza się do skoku na paryskiego jubilera. W nietypowych okolicznościach poznaje on uciekiniera z zakładu karnego, niejakiego Vogla (Gian Maria Volontè), który poleca do udziału w napadzie byłego policyjnego snajpera, Jansena (Yves Montand). Tymczasem tropem Vogla podąża komisarz Mattei (Bourvil). 


Melville serwuje widzowi typowe męskie kino. Jest to świat, gdzie główną rolę odgrywają faceci. Kobiety w filmie są co najwyżej zabawkami erotycznymi lub byłymi partnerkami, które dawno odeszły do innego. Za to męskie przyjaźnie kształtują się tu niemal natychmiast, prawie bez używania słów. Główni bohaterowie to samotni mężczyźni, na których nikt w życiu nie czeka, a oni nie czekają już na nic dobrego. Opuszczającego więzienie Coreya czeka puste, zakurzone mieszkanie, kobieta z jego zdjęć nie czekała na jego powrót i teraz spędza czas z wiele starszym bogaczem, o uciekinierze Voglu nie wiemy nic, jednak też zapewne nie ma do czego wracać, zaś Jansen po odejściu z policji mierzy się tylko z dnem butelki i nawracającym delirium. Ludziom tym więc bardzo łatwo będzie zaryzykować wszystko, a więzi lojalności i zaufania pojawią się między nimi bardzo szybko. Ścigający ich komisarz Mottei też jest twardym, samotnym facetem, na którego przybycie czekają w domu tylko koty (bardziej łakome na podawaną im karmę niż samego właściciela). Samotni bohaterowie są przy okazji świetnie zagrani, a sympatia widza kieruje się bardziej względem przestępców niż stróża prawa. Myślę, że wiele osób chętnie powitałoby w domu takiego złodzieja jak grany przez Delona Corey.
Główną sceną jest moment samego napadu na sklep jubilerski. Ta długa sekwencja przebiega niemal niemo i bez żadnych odgłosów z offu. Pozbawione dialogów i muzyki kilkanaście minut, gdy widz śledzi w napięciu działania bohaterów dla mnie było jednym z lepszych scen w filmie, podejrzewam jednak, że wychowanym na hollywoodzkich wybuchach będzie trudno wytrzymać tę scenę ciszy.
 Jeszcze kilka słów należy się klimatowi tamtych lat, którym wręcz ocieka. To na pewno nie przekona każdego, ale ja mógłbym patrzeć minutami, jak Corey po prostu idzie przez ulicę. Dbałość o szczegóły tego świata aż poraża do dzisiaj. Trzeba oczywiście wziąć poprawkę na fakt, że film ma prawie pół wieku i styl czy możliwości ówczesnej kinematografii to nie jest to, co znamy dzisiaj. Jednak jeśli zgodzimy się na pewną umowność, jaką niesie za sobą kino dostaniemy naprawdę dobry, klasyczny film kryminalny z nieśpieszną fabułą lecz z odpowiednim klimatem i odpowiednio męskimi bohaterami (którzy swą męskość pokazują czym innym niż tężyzna fizyczna i rzucane na lewo i prawo fucki).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz