USA 1990
reż. David Lynch
gatunek: kryminał, romans
zdjęcia: Frederick Elmes
muzyka: Angelo Badalamenti
David Lynch nakręcił do tej pory czterdzieści pięć filmów kinowych, jak i przeznaczonych do telewizji oraz na wideo, a także trochę krótkometrażówek i seriali (z Twin Peaks) na czele. Od jakiegoś czasu staram się oglądać sporadycznie kolejne produkcje wychodzące spod jego ręki i teraz czas opisać wrażenia z jednego takiego seansu.
W filmie poznajemy losy Sailora (Nicolas Cage), który po odbyciu wyroku za zabójstwo wychodzi z więzienia i od razu wraca w ramiona dawnej partnerki, Luli (Laura Dern). Związek z mężczyzną nie podoba się matce Luli (Diane Ladd), która nasyła tropem niepokornej pary detektywa (Harry Dean Stanton), który ma pozbyć się problemu Sailora raz na zawsze.
David Lynch ma swój niepowtarzalny styl, który należy zaakceptować, by czerpać przyjemność z serwowanego przez Amerykanina kontentu. O ile nie miałem z tym problemu w przypadku Mulholland Drive czy Zagubionej autostradzie to jeśli chodzi o opisywany właśnie wcześniejszy film z jego dorobku mam poważne problemy z inwersją do świata przedstawionego i zaakceptowania jego reguł. Może po prostu nie trafiła do mnie historia mężczyzny o dzikim sercu i jego partnerki, może to sprawa postaci wcielających się w główne role, bo nigdy nie przepadałem specjalnie za Nicolasem Cage'em ani nie trafia do mnie Laura Dern? Może zaś to sprawa założeń świata wykreowanego na potrzeby całości? Nie wiem. Wiem jednak, że męczyłem się na tym filmie i mimo że nie jest to jakaś wielowątkowa przydługa fabuła to ciężko mi było doczekać do końca. Z samych plusów można wymienić na pewno dobrą muzykę i naprawdę ciekawą, zapadającą w pamięci Willema Dafoe, który brawurowo wciela się w postać Bobby'ego Peru. Wszystko inne niestety jest milczeniem. A przynajmniej takie jest moje zdanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz