czwartek, 14 grudnia 2017

Trochę inne love story

Tanna
Australia, Vanuatu 2015
reż. Martin Butler
gatunek: melodramat
zdjęcia: Bentley Dean
muzyka: Antony Partos

 Tym razem zajmuję się filmem dość szczególnym. Bo ile razy mieliśmy okazję obejrzeć obraz wyprodukowany (w kooperacji bo w kooperacji, ale jednak) przez ludzi z oceanicznej wyspy Vanuatu? Już sam fakt, że film zainteresował krytyków, czego rezultatem była między innymi oscarowa nominacja za produkcję nieanglojęzyczną oznacza, że warto zobaczyć produkcję Butlera. 


Przenosimy się na tytułową wyspę Tanna obecnie wchodzącą w skład Vanuatu. Jesteśmy świadkami życia prymitywnych plemion zamieszkujących okolicę. Wawa (Marie Wawa) zakochuje się w wzajemności w  synu wodza,  Dainie (Mungau Dain). Wódz (Charlie Kahla) jak i starszyzna plemienia ma względem młodych jednak całkiem inne plany, niż oni sami...


W filmie cofamy się o kilkadziesiąt lat wstecz od czasów współczesnych, jednak nie ma to zbytnio znaczenia, gdyż bohaterowie żyją wciąż w epoce neolitycznej. Jednak przedstawia to pewien kryzysowy i krytyczny punkt,w jej historii, który wprowadził drobne zmiany w życiu tej niewielkiej prahistorycznej społeczności. W gruncie rzeczy mamy tutaj do czynienia z klasyczną historią rodem z Romea i Julii. To pokazuje, że pewne archetypy zachowań są po prostu właściwe ludzkości niezależnie od czasu występowania czy zaawansowania technologicznego. Film Butlera potęguje tę świadomość i odruchowo (przynajmniej w moim przypadku) rodzi się pewna bliskość łącząca kultury i epoki. W gruncie rzeczy w podstawowych zachowaniach, marzeniach i potrzebach życiowych wszyscy jako ludzie jesteśmy w gruncie rzeczy tacy sami, a przynajmniej bardzo podobni. Nie ważne czy mieszkamy w Koluszkach, Nowym Jorku czy na pierwotnej wyspie. 
O samym filmie ciężko się wypowiadać wkraczając w jakieś zawiłe tematy. Postaci, które tu występują to realni mieszkańcy oceanicznych wysepek, bez szkoły aktorskiej i jakiegoś specjalnego przygotowania. Ale i tak (a może dzięki temu) aktorsko dają radę. Nie talentem czy formą aktorską, ale realizmem. Także nie przeszkadza praca kamery,a całość kręcona jest w naprawdę urokliwych miejscach ulokowanych w Oceanii. Także wydaje mi się, że warto obejrzeć ten film i na moment przenieść się do prymitywnej osady, zwiedzić wyspę Tanna i poznać oklepaną, lecz uniwersalną historię. Mało efektowny ale efektywny film. Warto - można odkryć odrobinę świata nie wstając z fotela. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz