USA 2016
reż. David Frankel
gatunek: dramat
zdjęcia: Maryse Alberti
muzyka: Theodore Shapiro
Czasami, gdy ogląda się rocznie nie dziesiątki, a setki filmów podczas niektórych seansów człowiek zastanawia się po co ogląda akurat ten właśnie film. Z filmami przecież jest jak z Hydrą - po obejrzeniu jednego z nich od razu okazuje się, że na obejrzenie czeka kilka kolejnych produkcji. Wszystkiego więc nie da się obejrzeć, dlatego też przecież szkoda czasu na słabe filmy. Dlatego też siedząc w kinie na seansie opisywanego filmu pytałem sam siebie Co ja tu robię?
Howard (Will Smith) był swego czasu czołowym nowojorskim specem od reklamy. Jednak po zdecydowanie przedwczesnej śmierci córki mężczyzna staje się cieniem samego siebie snując się tylko bez życia z miejsca, w miejsce. Zaniepokojeni współpracownicy (Edward Norton, Kate Winslet, Michael Peña) nie mogąc decydować w firmie bez pomocy Howarda, który wciąż posiada większość akcji postanawiają go skompromitować, by sądownie podważyć później jego poczytalność. Wynajmują w tym celu detektywa, który odkrywa, że Howard wysyła listy do Czasu, Miłości i Śmierci. Współudziałowcy postanawiają zatrudnić troje aktorów (Helen Mirren, Keira Knightley, Jacob Latimore), by ci wcielili się w ucieleśnienie owych trzech abstraktów i złożyli wizytę Howardowi...
Mamy tutaj do czynienia ze zlaicyzowaną wersją pochodnej z Opowieści wigilijnej i niedawnej Chaty. W klasycznym dziele Dickensa skąpego i nieczułego na magię świąt Bożego Narodzenia bohatera nawiedzał abstrakcyjny Duch Świąt. W bestsellerze z ostatnich miesięcy zdruzgotany ojciec zmarłego dziecka dostał list od samego Boga. W filmie tym zaś mamy do czynienia z abstrakcyjnymi pojęciami, jakimi jest Czas, Śmierć i Miłość. Chociaż akcja dzieje się w Boże Narodzenie nikt nie nazywa tego inaczej, jak po prostu nieokreślone święta. Wszak określenie Boże Narodzenie mogłoby kogoś urazić (czy na takiej zasadzie gdzieniegdzie obchodzony Dzień Truskawki obraża tych, którzy truskawek nie jedzą?). Nie sprawdzałem, ale jeśli Kultura Dobra opisywała ten film to znając ich sekciarskie zapędy nie zostawili tam filmowi zbyt pochlebnej opinii. I dobrze! Nie odnosząc się do wątku świąt religijnych jako takich, bo nie o tym jest też film ani o zasadniczej roli abstraktów zamiast jakiejś bardziej osobowej wersji jakiegokolwiek Boga czy też boga (lub jego zauszników) film jest po prostu słaby i dziwi mnie wysoka ocena społeczności filmwebu. Jak dla mnie Howarda mogliby odwiedzić i Papcio Chmiel, Pan Yapa, Papa Smerf czy Czyngis Chan, byle dało się to oglądać. Niestety takiego zgromadzenia tandety połączonej z miałką głupotą dawno nie widziałem. Do tego, jakby tego mało Frankel zaserwował nam film skrajnie defetystyczny, gdzie wciąż mówi się o śmierci, bohaterowie umierają na potęgę, a i tak przesłaniem filmu jest znalezienie w tym tytułowego ukrytego piękna. No cóż, nie uważam, że jest cokolwiek pięknego w śmierci, no ale scenarzyści dostrzegli chyba więcej. Miałem natomiast pewne nadzieje z aktorami występującymi w filmie, wszak mamy do czynienia ze współczesną czołówką Hollywood, jednak oprócz Hellen Mirren wydaje się, że wszyscy dopasowali się do poziomu scenariusza. Nagromadzenie głupich wątków (choćby tego z Naomie Harris) powoduje, że oglądać mogą to chyba tylko fani pseudo mądrości spod pióra Paulo Coelho.
AKTUALIZACJA: Sprawdziłem na Kulturze Dobra i cóż, małe zdziwienie. Ocenione, jako Dobry ale z bardzo poważnymi zastrzeżeniami, a to za sprawą umiarkowanie dużej ilości fałszywych doktryn i przekleństw. Sądziłem, że ocena będzie bardziej surowa :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz