Rosja 2008
reż. Walery Todorowski
gatunek: musical, melodramat
Tytułem wstępu napiszę coś o samej polskiej nazwie tego filmu. Bikiniarzami nazywano w Polsce w latach 50. i 60. ubiegłego stulecia subkulturę młodzieżową, która to wzorem amerykańskich bitników. Ludzie ci charakteryzowali się odrzucaniem sztywnych norm społecznych i buntem przeciw otaczającej ich rzeczywistości. Słowniki wydawane w tamtych czasach określały bikinarzy jako młodych ludzi ubierających się ekstrawagancko, w sposób przesadnie modny. Władze krajów zza żelaznej kurtyny często pośrednio walczyły z ludźmi z tej subkultury.
Mels (Anton Szagin) wraz z oddziałem Komsomoł (radziecka organizacja młodzieżowa) pod dowództwem Katii (Eugenia Chirwiskaja) tropi spotykających się tajnie bikiniarzy. Podczas jednego z nalotu na klub, w którym ci spędzają czas chłopak goni bikiniarkę Polzę (Oksana Akinszina). Podczas tej gonitwy zakochuje się w niej i postanawia dołączyć do grupy bikiniarzy, by móc spędzać czas przy dziewczynie. Najpierw jednak musi wkraść się w łaski grupy dowodzonej przez Freda (Maksym Matwiejew)...
Ogólnie to bardzo, ale to bardzo nie lubię musicali. Filmy, w których przez ponad pół swego trwania śpiewają i tańczą są dla mnie istną katorgą. Do tego uważam, że strasznie głupie jest, gdy ktoś zaczyna idąc ulicą nucić piosenkę, a nagle całe miasto zaczyna śpiewać i tańczyć w jej rytm. Cała irracjonalność tego gatunku stawia go u mnie na jednym z najniższych miejsc wśród gatunków filmowych w ogóle. Jednak opisywany film przypadł mi do gustu. Mimo że i tak jak we wszystkich musicalach są tu sceny głupie i głupsze to całość oglądało się całkiem dobrze, a do tego część piosenek najzwyczajniej wpadła mi w ucho i nie chce wylecieć dobrych kilka dni po zakończeniu seansu. Może to za sprawą nieoklepanego do tej pory języka rosyjskiego, który nie kojarzy się z tym gatunkiem, może to sprawka naprawdę dobrej muzyki jazzowej, a może przez mnogość barw i kolorów przetaczających się w niemal każdej scenie? Nie wiem. Jednak barwy tego świata to coś, co zapada na dłużej. Bikiniarze są kolorowi, pstrokaci, nijak nie wyglądają na obywateli radzieckich z siermiężnych lat pięćdziesiątych, gdzie wszystko dookoła jest szare i monotematyczne. Ich poczynania ogląda się bardzo przyjemnie. Choć w swej Amerykańskości starają się być bardziej Amerykańscy niż Amerykanie (co pod koniec filmu zostanie im boleśnie uświadomione) to całościowy obraz sprawia, że kibicuje się tym młodym ludziom, którzy mimo że muszą pracować jak inni w kopalniach czy fabrykach po pracy wdziewają się w pstrokate kostiumy i żyją tak, jak chcą. Do tego oprócz naprawdę dobrej gry aktorskiej i muzyki mamy całkiem sympatyczną fabułę z elementami komediowymi dzięki czemu w konsekwencji na całość przygód Melsa, Polzy i innych naprawdę mile się patrzy, a ponad dwie godziny filmu mijają jak z bicza strzelił. Naprawdę polecam poświęcić ten czas na przygody dziwacznych bikiniarzy i przenieść się w ten kolorowy świat szarych lat 50.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz