Australia 2006
reż. Peter Djigirr, Rolf De Heer
gatunek: przygodowy
zdjęcia: Ian Jones
Jedną z tych rzeczy, za które kocham kino jest możliwość podróży w czasie i przestrzeni (nie odrywając się z miejsca). Dzięki filmom można odwiedzić wiele niedostępnych miejsc i poznać odległe kultury. Tak też jest w opisywanym właśnie filmie, który przenosi widza wprost do fascynującego świata Aborygenów sprzed wielu, wielu lat.
Narrator historii (David Gulpilil) opowiada widzom o dziejących się w odległych czasach wydarzeniach w pewnej aborygeńskiej wiosce. W historii tej poznajemy dwóch braci: starszy mieszka w wiosce wraz z trzema żonami, młodszy zaś zamieszkuje poza nią wraz z innymi kawalerami. Mimo że młodzieniec zakochany jest w najmłodszej żonie swego brata musi poczekać z małżeństwem do czasu, aż brat umrze. Dopiero wtedy może przejąć wszystkie jego żony...
Film ten jest pierwszym znaczącym dziełem filmowym stworzonym w pradawnym języku Aborygenów. Doczekał się też szeregu nagród, w tym nagrodę specjalną na festiwalu w Cannes i kilka statuetek na australijskich festiwalach. I wydaje mi się, że całkiem słusznie, bo jest to w mojej opinii film niezwykły. Dla wielu może okazać się to produkcją o niczym, jednak jeśli wpadnie się w nieśpieszny rytm snutej historii i spróbuje przestawić na myślenie podobne do sposobu życia i wierzeń Aborygenów odkryje się prawdziwą filmową perełkę.
Urzeka klimat całości. Piękne zdjęcia pokazujące rytm życia mieszkańców Australii kontrastują z pociesznie amatorskim (choć nie słabym) aktorstwem. Jakiś czas temu pisałem o nominowanej do zeszłorocznego Oscara Tannie dziejącej się bardziej współcześnie na jednej z wysp Vanuatu i trochę przypominającej tej film. Dziesięć czółen jest jedna według mnie filmem lepszym. Dlatego tym, którzy szukają w filmie czegoś innego niż non stop akcję, pragną spojrzeć inaczej na świat to polecam z czystym sercem ten film.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz