niedziela, 4 lutego 2018

Ta ostatnia niedziela

Party (The Party)
Wielka Brytania 2017
reż. Sally Potter
gatunek: dramat, komedia
zdjęcia: Aleksei Rodionov

Są w kraju i na świecie ludzie, którzy lubują się w filmach nakręcanych w teatralny sposób. Doceniają w nich perfekcyjnie skrojony scenariusz oraz nienaganną grą klasowych aktorów (nie tych celebrytów pokroju Rocka Johnsona z pierwszych stron lifestylowych gazet). Nie dziwi fakt, że najwięcej teatralnych filmów powstaje w kolebce nowożytnego teatru, Wielkiej Brytanii.


Janet (Kristin Scott Thomas) organizuje przyjęcie by uczcić na nim ukoronowanie swojej kariery politycznej - została nominowana na posadę ministra zdrowia.  Na imprezę przybywają jej współpracownice - April (Patricia Clarkson) wraz z Gottfriedem (Brunoz Ganz), Martha (Cherry Jones) wraz ze swą partnerką Jinny (Emily Mortimer) oraz mąż nieobecnej pracownicy, Tom (Cillian Murphy). Nim wszystko zacznie się rozkręcać mąż Janet, Bill (Timothy Spall) oznajmia zgromadzonym, że jest śmiertelnie chory...


Ten kameralny film (rozgrywa się w kilku pomieszczeniach domu i pod jego drzwiami) rozprawia się z prawdziwymi intencjami polityków oraz ich osobistym stosunkiem do głoszonych publicznie tez oraz odkrywa prawdziwe oblicza znających się często przez lata bohaterów. A czyni to wszystko z zacięciem tragikomicznym. Pochodzący z jednej frakcji politycznej bohaterowie prywatnie nie kryją się we własnym gronie z całkiem innym podejściem do wielu spraw, niźli podaje je linia partii. Ogłoszenie Billa odnośnie swojego terminalnego stanu doprowadza zaś do całej spirali niecodziennych wypadków i wypowiedzi. Jako że jest to idealnie, kunsztownie wręcz zagrane przyjemnie patrzy się na coraz to nowe tajemnice wychodzące na światło dzienne. 
Niestety nie przekonuje mnie w kinie ten teatralny sznyt. Tego typu scenariusze nadają się idealnie do wystawiania na teatralnych deskach, zaś w oglądane na wielkim ekranie kinowego multipleksu w dużej części tracą swój urok. Oczywiście gdyby film ten nie powstał, a aktorzy zagraliby go w jednym z londyńskich teatrów to nie mógłbym dzisiaj o nim pisać, bo bym go nie po prostu nie zobaczył, jednak wydaje mi się, że tego typu sztuka przewyższa jednak multipleks z popcornem, siorbaniem i smartfonami - jej miejsce jest w godniejszym miejscu. Także samo nakręcenie filmu w czarno białych barwach wydaje mi się trochę kontrowersyjne, lecz w sumie w pewnym momencie można się do niej przekonać. Wydaje mi się, że dobrze obejrzeć ten film w kameralnym kinie studyjnym, na małym ekranie, w ciszy i spokoju. Wtedy ma się małą namiastkę teatru.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz