USA 2016
reż. James Gray
gatunek: biograficzny, przygodowy
zdjęcia: Darius Khondji
muzyka: Christopher Spelman
Bardzo żałuję, że ten film (jak zresztą wiele dobrych filmów zresztą, co udowadniam na blogu) nie doczekał się polskiej premiery kinowej. Już nie chodzi o tematykę eksploracji dżungli, spotkań z prymitywnymi tubylcami i świetnym do filmowania klimatem początku XX wieku bo rozumiem, że nie wszyscy mają takie same gusta jak i ja. Jednak zarówno całkiem znany reżyser i rozpoznawalni w naszym kraju aktorzy powinni spowodować, że film ten pojawi się choćby w kinach studyjnych. Z niewiadomych przyczyn tak się nie stało.
Początek XX wieku. Percival Fawcett (Charlie Hunnam) dostaje propozycję z gatunku tych nie do odrzucenia. Ma udać się jako kartograf do środkowoamerykańskiej dżungli, by stworzyć jej wiarygodne mapy, które w niedalekiej przyszłości przysłużą się Imperium Brytyjskiego. W zamian odbuduje prestiż rodziny, która odzyska tym samym honor i należne jej miejsce. Mężczyzna postanawia więc pożegnać się czasowo z żoną (Sienna Miller) i rusza w nieznane. W misji towarzyszy mu niejaki Henry Costin (Robert Pattinson). W trakcie pomiarów Fawcett znajduje pozostałości po nieznanej dawnej cywilizacji. Odszukanie starożytnego miasta staje się jego obsesją...
Wprawdzie jest to film przygodowy, w którym dużą rolę pełni eksploracja dżungli pod kontem odszukania zaginionej cywilizacji jednak zawiedzie się na nim ten, kto podejdzie do niego z oczekiwaniami zobaczenia wartkiej akcji na pograniczu przygód Indiany Jonesa i Lary Croft. Film Graya uderza w całkiem inne struny. Akcja jest tutaj niespieszna, napięcie jeśli już jest budowane to mozolnie, powolnie i z pewną dawką opieszałości (choć są też pewne dynamiczniejsze sceny, choć jest ich tylko kilka). Powolne tempo buduje jednak klimat nieznanej dżungli, a surowość zdjęć i formy zachęca do wtapiania się w historię. Stajemy się niejako niemym towarzyszem bohatera uczciwie zagranego przez Hunnama. Jego niezłej grze aktorskiej przyzwoicie sekunduje (nie)sławny Pattinson jednak aktor kojarzony z sagi Zmierzch jest tylko przystawką do głównego bohatera, dodatkowo skrytą pod krzaczastą brodą. Może taki był plan twórców, którzy chcieli na pierwszym planie wyraźnie pozostawić duet dżungla-Fawcett.
Oglądałem ten film siedząc na kanapie w mieszkaniu i naprawdę przykro mi, że nie miałem możliwości zobaczyć go na dużym ekranie. Mimo że jest to produkcja skrajnie nieefektowna ale za to efektywna. Jednak żeby zanurzyć się w przedstawionym świecie potrzeba odizolować się od świata realnego, wyciszyć i wyłapywać dawane przez film bodźce. Ciemna, sterylna sala kinowa jest do tego idealnym miejscem. Niestety ani mi, ani nikomu w Polsce (chyba, że ma prywatne kino) nie będzie to pisane, więc mogę tylko polecić obejrzenie filmu w domowych pieleszach. Myślę, że warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz