Rosja 2004
reż. Timur Biekmambietow
gatunek: fantasy, akcja
Będąc w liceum uwielbiałem czytać książki Siergieja Łukjanienki, który to był wówczas jednym z moich ulubionych pisarzy. Jego powieści, w tym przede wszystkim cykl Patroli to naprawdę kawał dobrej roboty. Do dzisiaj dziwię się, że jedna z lepszych urban fantasy powstała właśnie w Rosji. Jako że niedawno dowiedziałem się, że autor wydał kolejną część swojej sztandarowej sagi postanowiłem obejrzeć ekranizację pierwszego tomu Patroli, czyli Nocnego patrolu (swoją drogą nie rozumiem, dlaczego pokracznie przetłumaczono tytuł filmu).
Od wieków siły ciemności i światła ścierają się miedzy sobą. Dawno temu doszło między nimi do wielkiej bitwy, jednak dowódca dobrej strony, Geser (Władimir Mieńszow) i przywódca ciemności, Zawulon (Wiktor Wierzbicki) zdając sobie sprawę z idealnej równowagi między siłami podpisują trwający do chwili obecnej rozejm, na mocy którego ustanowione zostały Dzienny oraz Nocny Patrol, których zadaniem jest strzec równowagi sił. We współczesnej Moskwie działa Anton Gorodecki (Konstantin Chabienski), który należy do Nocnego Patrolu kontrolującego siły ciemności.
Od zawsze lubiłem podgatunek fantastyki nazywany urban fantasy, czyli po prostu fantastykę miejską. Siłą rzeczy dobrych książek z tego gatunku powstało raczej mało, filmów zaś jeszcze mniej, dlatego każdy znośnie zrealizowany czy napisany akt twórczy fani gatunku muszą przyjąć z radością. Cykl Łukjanienki (przynajmniej początek, dalszych części nie czytałem) był właśnie spełnieniem marzeń dla tych ludzi. Wampiry, czarownice, wiedźmy i potwory innych proweniencji mieszkające we współczesnym świecie, w wielkich i obskurnych blokowiskach, często obok siebie!? Dodać do tego znośną fabułę i materiał na dobre czytadło jest. Niestety przy ekranizacji wystarczyło tylko lub aż przenieść tą dobrą fabułę i w przyzwoity sposób to pokazać żeby było dobrze. Niestety reżyser zrobił to dość pokracznie. Film, owszem da się oglądać i czerpać pewną satysfakcję z tego, jednak w żadnym aspekcie nie umywa się on do swej książkowej wersji. W epoce Władycy Pierścieni zastosowano efekty, którym bliżej często do filmowego Wiedźmina, poprzez zwolnienie czasu (Zack Snyder musiał być dumny, gdy to widział) wydłużono film pewnie o jakiś kwadrans, jak nie dłużej, aż wreszcie średnio przeniesiona fabuła z licznymi brakami względem pierwowzoru i przede wszystkim nietrafiona obsada. Niestety dla mnie spory zawód. Polecam najpierw sięgnąć po książkę jeśli chce się oglądać ten film, aby później się nie zniechęcić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz