Nowa Zelandia 2014
reż. Gerard Johnstone
gatunek: horror, komedia
zdjęcia: Simon Riera
muzyka: Mahuia Bridgman-Cooper
Filmy kręcone w Nowej Zelandii są w naszym kraju dość dobrze znane. Między innymi tolkienowskie trylogie Petera Jacksona Władcy Pierścieni i Hobbita, które były kręcone właśnie na tym krańcu świata. Oprócz tego jednak współczesne kino nowozelandzkie oferuje całkiem niezłą rozrywkę, czego przykładem są filmy Taiki Waititiego (Co robimy w ukryciu czy Hunt for the Wilderpeople). Dlatego też z dużym entuzjazmem podszedłem do opisywanego właśnie filmu z Nowej Zelandii.
Po popełnienia przestępstwa sąd skazuje niepokorną Kylie (Morgana O'Reilly) na areszt domowy. Pod prawnym przymusem musi wrócić do domu swojej matki Miriam (Rima Te Wiata). Kylie nie może dogadać się zarówno z matką, jak i jej nowym partnerem. Co gorsza Miriam uważa, że dom, w którym mieszkają jest nawiedzony...
Filmy z Nowej Zelandii mają swój własny, unikalny styl, w którym specyficzny humor miesza się z równie absurdalnymi, groteskowymi poważniejszymi scenami rodem z tragikomedii. Nie inaczej jest w filmie Johnstone'a, który również jest miksem gatunkowym. Niestety jednak w moim odczuciu niezbyt strawnym. Owszem, mamy tutaj liczne nawiązania do horroru, wszystko jest też polane typowo nowozelandzkim specyficznym klimatem. Jednak kino to nie matematyka. Tutaj 2+2+2 niekoniecznie zawsze musi dać sześć. W tym wypadku jest po prostu zwyczajnie za dużo grzybów w tym barszczu - co scenę mamy inną horrorową kalkę, gdzie oglądamy na przemian mroczne historie wynikające z przeszłości, złowrogich sąsiadów - morderców, nawiedzone pomieszczenia, sceny egzorcyzmów i trzaskające drzwi etc etc. Jest tego po prostu za dużo i człowiek z czasem staje się zmęczony. Sama fabuła,która początkowo wciąga jest przez to po pewnym czasie coraz bardziej marginalna i nużąca. Także kilka dużych nieścisłości i luk w historii sprawia, że widz zaczyna się coraz mniej angażować w nazbyt wydumaną całość. Na domiar złego sytuacji nie ratuje główna bohaterka, która irytuje niemal w każdej scenie. Wiecznie niezadowolona, bufoniasta heroina o wyglądzie młodej, zirytowanej Kayah denerwuje i zwyczajnie nie sposób jej polubić.
Całość ma pewien oryginalny klimat (o co w sumie trudno biorąc pod uwagę fakt, jak nie oryginalnymi schematami się posługuje) jednak ogólnie można uważać ten film za zawód. Oczekiwałem czegoś lepszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz